Rycerz z mężnym sercem
Kapliczki i figury przydrożne tak bardzo wrosły w Polski pejzaż, że stały się integralną częścią krajobrazu. W tych dawnych widać formę szlachetną cokołu w dekoracjach gzymsów, pilastrów i daszków nawiązujących do klasycyzmu. U niektórych zaś cokoły i postumenty, to nic innego, jak rodzaj słupa graniastego lub okrągłego wyciosanego z piaskowca, a wieńczy go barokowa figura św. Jana Nepomucena lub św. Floriana, czy innych świętych, są zazwyczaj nieznanego autora, zapewne jakiegoś rzemieślnika, ale takiego kunsztu nie powstydziłby się żaden znany rzeźbiarz.
Nierzadko te kapliczki, figurki i krzyże przydrożne są dziełami sztuki nie tylko ludowej cenionej przez etnografów, ale tej narodowej. Wchodzą do kulturowego dziedzictwa, często od nich powstaje nowy styl, lub na odwrót, światowe trendy i upodobania w sztuce są odwzorowywane przez miejscowych rzeźbiarzy. Tadeusz Seweryn (1894 – 1975) – znakomity etnograf polski, dyrektor muzeum etnograficznego w Krakowie, żabnianin z dziada pradziada – w swoim dziele „Kapliczki i krzyże przydrożne w Polsce” pisał, że to „perły krajobrazu”.
Przeszedłszy Polskę wzdłuż i wszerz, a potem układając w pamięci najbardziej charakterystyczne typy krajobrazu polskiego – nie sposób pominąć kapliczek przydrożnych, tkwiących w otoku przyrody jak drogie kamienie w pięknej oprawie.
Powstawały kapliczki i figury z potrzeby serca, z wiary ludu, a że niosą przy tym pierwiastek sztuki, to ich dodatkowy walor. Widzę czasem wiekową figurkę, której cokół obłożono płytkami podłogowej terakoty i złoconymi literami napisano, że to wotum na trzecie tysiąclecie. Widuję czasem figurki Matki Bożej w przydomowych ogródkach zamknięte szczelnie w szklanym kloszu, lub pod daszkiem zespawanym z nierdzewnej blachy. Profesor Wiktor Zin w książce „Opowieści o polskich kapliczkach” pisał, że to „Matki Boskie gablotne”. Może czas nobilituje i tę formę, i po latach nasze wnuki opiszą ten styl, może jako naiwny, ale jakże szczery i samoistny. I zachwycać się będą, jak teraz my przy kapliczkach i figurkach z XVIII i XIX wieku. Ale zachwycić się, to nie tylko doznać estetycznego wzruszenia, to również zainteresować się ich historią i obecnym losem.
Obok Marii Matki Bożej, która jest szczególnie czczona w kapliczkach i figurach na polskiej ziemi, dwóch świętych broniących ludu od klęsk elementarnych – powodzi i pożaru – zdobyło sobie prawo obywatelstwa na placach i ulicach naszych miast i wsi. Są to: św. Jan Nepomucen i św. Florian. Nie ma pewności, w którym roku urodził się św. Florian, zapewne w drugiej połowie III wieku. Za panowania cesarza Dioklecjana został powołany do armii. Był oficerem lub urzędnikiem w prowincji Noricum (obecna Styria i Kartynia w Górnej Austrii). W owym czasie, mimo prześladowań, wiarę chrześcijańską wyznawało wielu żołnierzy w rzymskich legionach. Florian, dla dodania im otuchy w ciężkich chwilach prześladowań, udał się do miejscowości Lorch koło Wiednia, gdzie stanął w ich obronie. Został uwięziony, a gdy sam nie wyrzekł się wiary i odmówił złożenia ofiary pogańskim bogom, po okrutnych torturach został utopiony w nurtach Anizy 4 maja 304 roku.
W wierzeniach ludu św. Florian jest obrońcą od pożarów. Podanie głosi, że jednym wiadrem wody zagasił groźny pożar wioski. Kiedy w roku 1528 spłonął Kleparz (dzielnica Krakowa), a ocalał jedynie kościół pod jego wezwaniem, wtedy w Polsce wzmógł się kult tego świętego. Od wieków jest patronem strażaków, hutników, kominiarzy i kowali – zawodów związanych z ogniem, ale jest też czczony jako patron młynarzy i piekarzy, z tej racji, że utopiono go z kamieniem młyńskim u szyi. Na pamiątkę jego męczeńskiej śmierci czwartego maja jest święto tego patrona. Na pomnikach, strażackich sztandarach i obrazach przedstawiany jest jako rycerz rzymskiej armii w zbroi ze sztandarem. Inne atrybuty tego świętego to konewka z wodą i dom w płomieniach oraz kamienne młyńskie koło.
Gdy przechodzę przez żabnieński rynek, a chodzę często, gdyż tam krzyżują się drogi, widzę dwie figury św. Floriana. Jedna, tuż przy drodze, jaśnieje w słońcu przyjemną barwą piaskowca, druga po renowacji została ustawiona w cieniu „Dęba Wolności” na tle barokowego kościoła w pobliżu strażackiej remizy. Zawsze jest tak, że patrzę na te dwie statuy św. Floriana i myślę o trzeciej jego figurze tuż za miastem na Podlesiu Dębowym. Jeden święty, a jakby w trzech osobach. Losy tych figur powiązane są ze sobą, zdeterminowane przecież przez miejsce, czas i ludzi. Dlatego historię wszystkich trzech opowiedzieć się postaram.
Najwcześniejszy pomnik św. Floriana w Żabnie koło Tarnowa został postawiony w roku 1848. Starszy jest jedynie kurhan datowany raczej hipotetycznie na pierwszą połowę XVI wieku i barokowy kościół, którego elementy pochodzą z drugiej połowy XVI wieku. Jest wiec statua św. Floriana jednym z najstarszych zabytków w Żabnie. O pomniku wiadomo jedynie tyle, ile mówią inskrypcje wyryte na jego cokole. I to jest walor kamienia, trwa o wiele dłużej niż papier, przenosi pamięć przez pokolenia.
Od strony północnej napisano:
Statua świętego Floriana
Obrońcy pożarów ognia
I mieszkańców miasteczka
Żabna RP 1848
Od strony wschodniej:
Fundatorowie
Wincenty Bezak
Jan Pachowicz
Od strony zachodniej:
W R 1949 odnowiony z fu. ochotniczych datków
Naszego społeczeństwa miasta Żabna.
Gdy fundowano pomnik Floriana, Żabno było miasteczkiem o zabudowie wyłącznie drewnianej, a dachy kryte były strzechą. Kilka pożarów strawiło miasto. Na ówczesne czasy nie było innego ratunku jak w Bożej Opatrzności i przy wspomożeniu św. Floriana wybawiciela od ognia. Wiele modlitw, wiele próśb o ratunek, wiele spojrzeń pełnych grozy, a jakże ufnych było doń kierowanych w latach, gdy pożary były zmorą naszego drewnianego miasteczka. W godzinach zagrożenia modlitwa koiła struchlałe serca, gasiła ludzką trwogę i dodawała otuchy.
W kwietniu 1888 roku wybuchł w Żabnie wielki pożar, w którym spłonęło prawie całe miasto, oprócz ulicy Dąbrowskiej. Ucierpiał też murowany kościół, spłonął dach i drewniane wyposażenie świątyni. Pożar strawił 125 budynków i 25 stodół. W roku następnym ogień pochłonął 6 domów z ocalałej rok wcześniej ulicy Dąbrowskiej. Po tych pożarach zabroniono nowe budynki kryć strzechą i od tej pory mieszczanie coraz częściej budowali domy z cegły. Dopiero w roku 1891 powołano w Żabnie Towarzystwo Ochotniczej Straży Pożarnej, które za patrona obrało sobie, jak wszyscy strażacy w całym świecie chrześcijańskim, świętego Floriana.
W czasie I wojny światowej po żabnieńskiej stronie Dunajca od października 1914 roku do maja 1915 roku okopali się Rosjanie. W majowej ofensywie wojsk austrowęgierskich i niemieckich ucierpiało Żabno. Na rynku nie pozostał ani jeden cały dom. Pomnik św. Floriana ocalał. Przetrwał również mroczne lata II wojny światowej, gdzie obok zaczynało się żydowskie getto. Od dawna jeden z ołtarzy w czasie procesji Bożego Ciała ustawiany był przy tym pomniku. Tak było również przez 45 lat komunizmu. W połowie lat dziewięćdziesiątych, w pierwszych latach transformacji ustrojowej figura św. Floriana ucierpiała najbardziej. To zachłyśnięci wolnością, czy pozbawieni moralnych hamulców młodzi ludzie po wyjściu z pobliskiej dyskoteki pastwili się pod osłoną nocy nad Bogu ducha winnym Florianem i urwali mu głowę. Zmobilizowała się społeczność miasta i szybko naprawiono szkodę. Odtąd Florian na pomniku miał długą szyję, przez tę swoją nieproporcjonalność był inny, ale za to bardziej nasz. W roku 2001 podjęto uchwałę o gruntownej renowacji statuy św. Floriana. Idea słuszna i chwalebna. Myślano o zdjęciu starych powłok farb, pod którymi psuł się piaskowiec i nałożenia nowych „oddychających”. Renowacja po 50 latach była potrzebna.
Pewnego sierpniowego dnia 2001 roku zniknął pomnik z żabnieńskiego rynku. Gdy wielu myślało, że został zabrany do remontu, w kilka dni później na jego miejscu postawiono nowy pomnik św. Floriana wykonany z pińczowskiego piaskowca. Na cokole wyryto takie same napisy, jakie były na starym pomniku. Stoi ten nowy Florian na żabnieńskim rynku. Powoli przyzwyczajają się ludzie do niego i przy nim tradycyjnie umieszcza się ołtarz na Boże Ciało. Stary Florian został w częściach zdeponowany w jakimś magazynie. Długo bolałem, że nie ma już tego pomnika w odpustowych barwach, przykrytego stylowym daszkiem. Pozostał mi tylko na fotografii. Fizycznie leżał w jakimś lamusie oddzielony od postumentu, zraniony, połamany. Ktoś wyszedł z inicjatywą posklejania tej figury i postumentu w całość i postawienia jej na jakimś placu, ale na zamiarach się skończyło. Dopiero w roku 2007 w ramach społecznych konsultacji do planu rewitalizacji rynku w Żabnie zapisano renowację statuy św. Floriana do realizacji.
W roku 2011 ukończono prace przy odnowie rynku w Żabnie i odnowiono też figurę św. Floriana. Tak stara figura powróciła do miejskiej przestrzeni. To naprawienie błędu i nasz wkład w dziedzictwo kultury i wiary. Od tej pory żabnieński rynek, jak żaden inny w Polsce może poszczycić się dwoma pomnikami patrona strażaków. Niejednokrotnie jest tak, że w miejscowości znajduje się zaledwie jeden materialny ślad jej przeszłości. Gdy wszystko już zaginęło, zniszczało, spłonęło, rozebrano stare budynki i wybudowano nowe, zużyte sprzęty zastąpiono nowymi, dla pamięci pozostały jedynie strzępy rodzinnych opowieści i zapiski w parafialnych księgach, to jedynie kamienna figura świętego, stojąca pośrodku wsi, trwa nadal. Za opłotkami Żabna usadowiła się najmłodsza wieś gminy – Podlesie Dębowe, bo powstała w latach 1761-1773. Już z samej nazwy można wywnioskować, że jest położona na brzegu lasu, gdzie przeważały dęby. Dziś po blisko 250 latach, gdzie dla potrzeb rolnictwa wiele hektarów lasu wykarczowano, jeszcze od wschodniej strony osłania tę wieś mieszany las. Choć sosna jest tu bardziej pospolita, przy leśnych duktach i na obrzeżach rosną jeszcze dęby. Ale żaden nie jest tak stary jak figura świętego Floriana. Kamień pomnika wysmagał wiatr, że ledwo napis na cokole wyryty odczytać mogę.
Święty Floryanie zachowaj nas od ognia oto błaga Eleonora Tchauser.1863
Jedynie ten pomnik jest czymś stałym, wskazuje plac, gdzie dawniej był folwark „Czarne Niwy” nazwany tak, jak połać tych pól rozciągających się na północ od Żabna w stronę Niecieczy i Gorzyc. Stały stajnie, stodoły, spichrze i dwór. Wszystkie budynki były drewniane, kryte strzechą. Często się paliło, więc dziedziczka Eleonora Tchauser figurę św. Floriana ufundowała. Przed dworem ją kazała postawić, przy wjeździe na dziedziniec, tak żeby czerwcowe i letnie pioruny św. Florian wstrzymywał, gasił ogień błyskawic, Boży gniew łagodził. Odtąd żadnych pożarów nie było. Czy to zasługa Floriana? Czy też tego, że dziedziczka kazała dachówką pokryć dachy? Po latach, pod koniec XIX wieku folwark przeszedł w ręce Arona Safira. Dla niego Florian był tylko rzymskim legionistą, może takim jak ci, którzy świątynię jerozolimską zburzyli, a może się wcale nad tym nie zastanawiał. Przejeżdżał obok zamyślony. Liczył morgi, kwintale, sągi, spaśne, dzierżawy, procenty i weksle. Gdy później chłopi od dworów wyprawowali błonia i lasy, serwitutami zwane, sprzedał weksle. Procenty spadły. Bycie ziemianinem nie przynosiło już spodziewanych dochodów i dopłacać już pewnie musiał do tego folwarku. Rozparcelował „Czarne Niwy”. Okoliczni chłopi po kilka morgów rozkupili pole. Zostały jeszcze budynki i dziewiętnaście morgów resztówki. W 1910 roku Stanisław Wenc wrócił z Ameryki, nie chciał już po obczyźnie się tułać, na swoim pragnął osiąść, więc kupił ten majątek na Podlesiu Dębowym. Zaczął gospodarzyć, ale przeszkodziła wojna.
Jak Austriacy w 1914 roku z artylerii tłuc zaczęli, tak dwór spłonął. Florian nic tu nie pomógł, bo na wojnę to wszyscy święci za mali. Potem już Stanisław Wenc wybudował dom murowany z cegły. Przez cały okres międzywojenny pomnażał swój majątek. Na warunki tej okolicy jego gospodarstwo było dość duże i zasobne. Gdy zmarł w roku 1928, wdowę po nim stać było na zatrudnienie parobka do orki i cięższych prac w polu. Gospodarstwo nie podupadło, ale we wrześniu 1939 roku na zbliżające się odgłosy walk o przeprawę mostową na Dunajcu zostało opuszczone. Gospodyni z dziećmi i dobytkiem ewakuowała się za las. Armia Kraków wycofując się za rzekę, paliła za sobą mosty. Część spóźnionych oddziałów musiała przeprawiać się przez Dunajec brodem. I tak 8 września 1939 roku kompania wojska odpoczywała po trudach przeprawy na podwórzu dawnego folwarku.
Żołnierze leżeli na trawniku w cieniu owocowych drzew, palili papierosy. Konie skubały trawę na łące za ogrodzeniem domu. Były osiodłane. Dowódcy na ganku domu przeglądali mapy, dyskutowali. Naraz dał się od strony Żabna słyszeć warkot niemieckiego czołgu. Żołnierze wsiedli w pośpiechu na konie. Ci z obsługi działka przeciwpancernego ustawili go w pobliżu figury Floriana, przymierzyli i wystrzelili. Niestety niecelnie. Z czołgu zaczęto strzelać. Pociski trafiały w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą pasły się konie. Polskie wojsko w pośpiechu wycofało się. Tuż za drogą skrył ich las. Gdy ustały walki wrześniowej kampanii, gospodyni wróciła z dobytkiem do domu. Po tym epizodzie z niemieckim czołgiem jedynie dom pozostał cały. Spłonęły stajnia drewniana i stodoła. Pilnował dalej tego miejsca Florian na cokole. Po wojnie dom rozebrano i na nowych placach z tej cegły wybudowano stajnie i filary stodół. Plac po dawnym folwarku i gospodarstwie Wenców zarósł trawą. Rozebrano ogrodzenie i dawne podwórze aż do dziś stanowi areał łąki. Łąka zmieniła swojego właściciela drogą działów spadkowych, czy po prostu ją sprzedano, a z nią figurę św. Floriana.
Stoi kamienny Florian na cokole przechylonym jak wieża w Pizie. Wrósł w pejzaż i nawet stosownie do pory roku przybiera barwy tego miejsca. Trwa jak żołnierz na posterunku i patrzy na dwa gospodarstwa po przeciwnej stronie drogi. Florian zestarzał się. Zachodnie wiatry i deszcze tak wyostrzyły jego kamienną twarz, że stała się czubata, ptasia. Czas wdzierał się wilgocią i mrozem w całą postać. Płatami odpadł piaskowiec z jego pofałdowanych szat. Deszcz wypłukał cementową zaprawę kleju i chwieje się Florian na cokole. Dlaczego jeszcze trwa? Dlaczego kołacze się jeszcze dusza w jego kamiennym ciele? Nie wiem. Czy siłą woli? Czy dla naszej pamięci? Może dla nadziei, że ktoś się nim zaopiekuje? Przetrwał Florian czas zaborów, obu wojen i komunizmu, który swoich „świętych” wystawiał na cokoły. Czy spadnie teraz w czasie demokracji, kiedy jest tyle możliwości pozyskania funduszy? Nie, nie spadnie. Jest nadzieja na ratunek.
Ostatnio zaświeciło słońce dla tej figury św. Floriana z dzikiej łąki. Figura jest już oddana do renowacji. Odżyje Florian, wyczyszczą mu szaty i postawią na cokole już osadzonym prosto. W planach jest zrobienie mostku przez rów przydrożny i ścieżki do stóp posągu. I dalej będzie trwał. Wtedy skieruje czyjeś myśli i ciekawość na przeszłość tego miejsca.