Krzyż w Jaśkowicach
Krzyż w jaśkowickim lesie
Niezwykła i tragiczna jest historia człowieka, który swe życie oddał za wolność. Podczas corocznych wakacji u babci w Orzeszu, wielokrotnie mijałyśmy ten przydrożny krzyż w jaśkowickim lesie przy ulicy Wolności, który został postawiony w XV rocznicę tragicznej śmierci niezłomnego człowieka Andrzeja Szyi – działacza Solidarności ze Śląska. Andrzej Szyja uniknął internowania, bo dostał się do szpitala. Zginął jednak w niewyjaśnionych okolicznościach, w wypadku.
Oto historia Andrzeja Szyi – działacza Solidarności ze Śląska. W 1974 roku ukończył Wydział Budownictwa i Architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, a cztery lata później Instytut Wyższej Kultury Religijnej przy KUL, filia w Katowicach. Wraz z żoną i innymi parami małżeńskimi jako animatorzy zapoczątkował w Polsce rekolekcje typu Spotkanie Małżeńskie (Marriage Encounter). Był jednym z założycieli Klubu Inteligencji Katolickiej oraz jednym z animatorów wspólnoty skupiającej w Duszpasterstwie Akademickim absolwentów wyższych uczelni. Został członkiem Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej. Jako jeden z nielicznych z grupy świeckich, został zaproszony do udziału w sesjach plenarnych synodu przez biskupa katowickiego Herberta Bednorza. – Pismo Święte rozważał każdego dnia – wspomina żona Krystyna Szyja.
Andrzej Szyja należał do czynnych działaczy NSZZ „Solidarność”. Był jej współzałożycielem w Hucie Ferrum. W 1981 roku był jednym z delegatów załogi Huty „Ferrum” na Walne Zebranie Delegatów Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, gdzie wybrano go członkiem Zarządu Regionu. Wszedł także do jego prezydium. W tych latach został redaktorem naczelnym „Dziennika Związkowego”, gdzie wydał wiele artykułów. Wraz z najbliższymi przeczuwał, że władze mogą wprowadzić stan wyjątkowy w czasie Bożego Narodzenia, kiedy na terenie zakładów nie będzie robotników, dlatego aby być w pełni sił, udał się do lekarza. Powodem była astma, której objawy w tym czasie się nasiliły. Gdy wprowadzono stan wojenny, Andrzej Szyja był już pacjentem szpitala. Służba Bezpieczeństwa w nocy wtargnęła do szpitala w celu internowania go. Jednak ówczesny ordynator, nie pozwolił na wtargnięcie SB na oddział ciężko chorych deklarując, że poinformuje władze o zwolnieniu pacjenta ze szpitala. Z pomocą zaprzyjaźnionych lekarzy udało mu się przedłużyć pobyt w szpitalu. Wyniki innego pacjenta, chorego na serce przypisano Andrzejowi, co pozwoliło mu przetrwać w kolejnych dwóch szpitala przez kilka miesięcy.
Następnie przebywał on w sanatorium w Dąbrówce i na rocznej rencie chorobowej. To pozwoliło mu uniknąć internowania. Jako działacz „Solidarności” nie miał łatwego życia, zwolniono go z Huty Ferrum i nie mógł się zatrudnić w swoim zawodzie w państwowych zakładach pracy, chociaż posiadał wysokie umiejętności i doświadczenie.
– Często obok domu stał samochód Milicji Obywatelskiej na zgaszonych światłach. Podobnie było kilka dni przed śmiercią. Ktoś bacznie go obserwował. Mąż jednak dzielił się podejrzeniami tylko z nielicznymi przyjaciółmi – wspomina żona.
Znalazł w końcu zatrudnienie w sektorze prywatnym. Wykonując swoje obowiązki jeździł do wielu zakładów przemysłowych, co budziło podejrzenia władz o nielegalną działalność polityczną. Pewnie był obserwowany. Gdy zbliżała się kolejna rocznica porozumień sierpniowych, wielu byłych członków zarządu „Solidarności” zostało zmuszonych do opuszczenia kraju. Andrzej Szyja był jednym z nielicznych, którzy pozostali. W dniu śmierci, poproszony został o załatwienie ważnych spraw służbowych w ZREMB-ie w Orzeszu-Jaśkowicach. Po opuszczeniu zakładu udał się w kierunku Rybnika, do miejscowego kościoła, po czym wsiadł w samochód i ruszył w dalszą drogę. Zginął kilometr dalej, uderzając w drzewo. Nie ma żadnych dowodów na udział SB w tym zdarzeniu, jednak w tym samym dniu samochód był odbierany od mechanika, co mogłoby wskazywać na jakąś ingerencję osób trzecich. Oficjalna, podawana przez władze teza, że Andrzej chorował i mógł zasłabnąć, też jest wątpliwa.
– Przecież jego choroby były dodane tylko w celu ochrony przed internowaniem – wyjaśnia żona. Jego pogrzeb stał się manifestacją polityczną Solidarności. 29 sierpnia minęła 34. rocznica tej tragicznej śmierci. W 30 rocznicę w kaplicy kościoła w Orzeszu-Jaśkowicach odbyła się Msza św. w jego intencji, a później rodzina i przyjaciele złożyli kwiaty pod pamiątkowym krzyżem, znajdującym się na miejscu wypadku.
Widnieje tam napis, który oddaje, jaką osobą Andrzej Szyja był:
Człowiek wielkiej wiary, niezłomny w walce o wolność i sprawiedliwość.
INFORMACJE ZE STRONY http://katowice.gosc.pl/doc/1684091.
Jaśkowice to jedna z dzielnic Orzesza, miasteczka na Górnym Śląsku, położonego na trasie Katowice-Rybnik.